Recherche avancée Recherche avancée

Samobójstwo filozofji.



Zaznaczyliśmy już we „Wstępie" pogląd nasz na powstawanie uczuć religijnych. Bezpośrednio dana jedność każdego Istnienia Poszczególnego, dla niego samego, jest powodem występowania uczucia, które nazwaliśmy metafizycznym niepokojem, albo uczuciem metafizycznem. Dalszemi intelektualnemi przetworami tego uczucia jest religja i filozofja.

Pierwotny człowiek miał do czynienia z siłami przyrody np. wodą, ogniem, elektrycznością i t. p. albo też ze zwierzętami od niego silniejszemi. Ani jednych ani drugich nie mógł on opanować, a pierwsze nie dawały się wyjaśnić należycie w żaden jednolity, uspokajający sposób. Jedynem czemś „bezpośrednio danem“ dla niego był on sam, ale bynajmniej nie jako „następstwo jakości" lub „masa związanych ze sobą elementów" jako takie, tylko jako jedność nierozdzielna na razie jego trwania z jego rozciągłością samą dla siebie jak o taką, z jego ciałem, jako Istnienie Poszczególne samo dla siebie i to jedyne w swoim rodzaju.

Dlatego, to wszystko, co było od niego silniejsze, wyobrażał on sobie w postaci takichże indywiduów, które były pewnem spotęgowaniem jego własnego „ja" w jego wyobraźni. Dlatego też pewne zwierzęta, które zagrażały bezpośrednio jego życiu, albo odznaczały się w pewien sposób swoim kształtem, wielkością lub barwą, uważał on za obce mu „jaźni", władające również siłami przyrody; były one pod pewnymi względami podobne do niego, a jednak groźne jako siła, odmienne w formie i nie nadające się do porozumienia się, jak to było możliwem z jego współbraćmi z jednego gatunku. Były one dlań podobnie tajemnicze jak burza, powódź, wulkan, lub wzburzone morze, t. zn. — tak odmienne od niego i podobnych mu ludzi w swych przejawach, a jednak ruszały się, patrzyły, wydawały dźwięki podobnie jak i on. Dlatego to najpierwotniejsza religja polega na czci zwierząt. Dalej, tworzyły się symboliczne postacie półludzkie pół zwierzęce, dalej jeszcze, w miarę poznawania niższości zwierząt i ich opanowania, przechodziły te postacie w coraz bardziej ludzkie, aż nareszcie zaczęły się sublimować i ulatniać, przybierając postać coraz mniej uchwytną, niedającą się porównać do żadnych form znanych, zmierzając od postaci ku oderwanemu pojęciu, a jednocześnie ilość ich, odpowiadająca z początku najróżniejszym siłom zewnętrznym i uczuciom, zaczyna się zmniejszać i tak powstaje powoli wiara w parę, obejmujących wielkie zakresy uogólnionych bardzo procesów, bózasadniczych np. tworzenia i niszczenia, zła i dobra, albo też wiara w jednego Boga, rządzącego wszystkiem, ale w istocie swej niepojętego, nieskończonego w swych atrybutach. Im wyższa jest organizacja psychiczna danego osobnika, tern bardziej osobowy Bóg rozpływa się we wszechświecie, tembardziej osobowość jego przestaje być czemś możliwem do wyrażenia w kategorjach skończoności, staje się tylko symbolem jedności w wielości całego Istnienia. Przykład takiego pojmowania Bóstwa po za osobowemi jego symbolami, mamy w religji indyjskiej, panteistycznej, tej najwyższej religji do jakiej doszedł duch ludzki, która jest najpierwotniejszem ujęciem istoty Istnienia, tem, które w dalszych coraz bardziej pojęciowych sformułowaniach, jest coraz doskonalszem wypowiadaniem jednej jedynej Absolutnej Prawdy. W miarę jak osobowości stają się oderwanermi pojęciami, religja przechodzi w filozofję. Są to tylko różne formy opracowania jednego tego samego pierwotnego stanu zdziwienia nad swojem własnem istnieniem, w świecie, który jest tajemnicą, na tle czego istnienie własne staje się również tajemnicą, do rozwinięcia czego przyczynia się głównie fakt śmierci, co w połączeniu ze snami i niemożnością pogodzenia się ze zniszczeniem indywidualnego bytu i wyobrażenia sobie własnej nicości, doprowadza do koncepcji ducha, od ciała niezależnego, teorji wcieleń i nieśmiertelności duszy, do czego dołączają się wszelkie koncepcje etyczne, mające źródło swe w instynkcie zachowania gatunku i zyskują przez to połączenie również charakter absolutny, jako pochodzące od bóstw, mogących karać, lub nagradzać. Jakkolwiek samą zasadę zachowania gatunku i indywiduum implikuje fakt Istnienia Poszczególnego, bez którego nie możemy pomyśleć żadnego istnienia, jednak formy, w których się dążenie do zachowania przejawia, są tak różne, że nie możemy podać absolutnych zasad etyki i wszelkie próby w tym kierunku muszą dawać rezultaty silnie naciągnięte. Sfera dobra i zła jest najwzględniejszą ze wszystkich sfer teoretyzowanej rzeczywistości. W naszych czasach zniesienia kast, równych praw i ogólnego dążenia do niwelacji różnic kultury, oświaty i dobrobytu, jedyną zasadą określającą dobro i zło danego osobnika czy też czynu, jest użyteczność jego społeczna, a to określenie różniczkuje się jeszcze zależnie od tego jaka klasa w danej chwili wyraża całość społeczeństwa, jest klasą panującą.

W każdej religji odróżniać należy trzy zasadnicze elementy: religja jako dogmatyka czyli czysta metafizyka, jako system praw etycznych i jako organizacja społeczna, jak oddany Kościół czyli zbiorowisko samorządzących się niezależnie od państwa, lub stanowiących jednocześnie władzą państwową, kapłanów. Prawdopodobnie wszelka pierwotna władza, związana była z momentem religijnym, była teokratyczna, jak to u niektórych narodów zachowała się do późnych czasów wysokiej kultury. U innych nastąpiło zróżniczkowanie, a nawet antagonizm władzy religijnej i świeckiej. Zasadniczym jednak momentem władzy jest siła rozumu i mięśni danego indywiduum. Ale każda siła wyższa ponad przeciętną dostawała jako coś niewytłomaczalnego piętno tajemniczości. Siła więc człowieka silniejszego od innych, niezrozumiałego w swej mądrości, która pozwalała mu panować nad innymi, groźnego jak potęgi natury w gniewie, czyniły zeń coś niezwykłego i tajemniczego i jeśli nie był on sam bogiem, to w każdym razie od bóstwa jakiegoś pochodził. Dlatego stawał się on pośrednikiem między ludźmi przeciętnymi, a siłami jeszcze wyższego rzędu. Dlatego pierwotny władca był prawdopodobnie magikiem umiejącym zażegnywać nieprzyjazne tajemnicze potęgi. 

W naszych czasach wychowawcza misja religji skończyła się definitywnie i powoli schodzi ona na plan drugi. Dziś faktycznie jedyną religją obowiązującą, jest kult społeczeństwa jako taki. Dziś każdy może czcić u siebie w domu jakiegobądź fetysza, lub odprawiać czarne msze byleby był dobrym członkiem społeczeństwa. Czasy, kiedy religja żyła naprawdę i była sprężyną wielkich czynów indywidualnych i zbiorowych skończyły się bezpowrotnie i kiedy ludzie doszli do przekonania, że nie warto wyrzynać się o coś tak nieistotnego jak dogmaty, dowodzi to, że istotna siła religji w życiu społecznem jest na wygaśnięciu. Religja istnieje u pewnych indywiduów wyższych klas, istnieje i w masach, ale w postaci zautomatyzowanych obrzędów, mało już mających wspólnego z istotnym momentem metafizycznym. Są to jeszcze przeżytki tych wartości, które dawniej były żywe jako filozofja, a dziś są tylko resztkami systemów wychowawczych. Z niesłychaną łatwością masy wyzbywają się zmartwiałej religijności na korzyść doktryn, ujmujących ponętnie rozwiązanie problemów własności i ogólnego dobrobytu. Do upadku religji przyczynia się oczywiście postęp nauki i rozpowszechnianie filozofji dyskursywnej. Nauka szczególniej, dla pewnych ciemnych umysłów, nie rozumiejących istotnej jej wartości, przedstawia się jako ostateczne wyjaśnienie Tajemnicy Bytu, przez taką lub inną teorję, lub przez ich „syntezę".

W miarę tego jak życie staje się w rozwoju społecznym coraz wygodniejsze, pewniejsze w swoich zarysach, bardziej automatyczne i mechaniczne w swoich funkcjach, coraz mniej jest miejsca w duszy ludzkiej na metafizyczny niepokój. Życie nasze staje się tak określone, człowiek jest z góry wychowywany dla spełniania pewnych cząstkowych funkcji, nie pozwalających mu ujrzeć całokształtu zjawisk, tak zajmujących mu czas pracą systematycznie rozłożoną, że rozmyślanie o rzeczach ostatecznych, nie mających bezpośredniej użytkowości, przestaje być czemś istotnem w przebiegu codziennego dnia. Do tego przyczynia się komplikowanie się machiny społecznej i różniczkowanie się funkcji, co wymaga coraz bardziej ciasnej specyalizacji zajęć.

O ile dawniej w początkach dyskursywnej filozofji w Grecji, filozof był wszystkiem w dziedzinie myśli, teoteryzował i życie i metafizykę, był politykiem, ekonomistą, moralistą, fizykiem, matematykiem i przyrodnikiem, o tyle teraz, wskutek rozwoju nauki i jej zróżniczkowania coraz mniej może być uczonych obejmujących jakiś szerszy horyzont, a nadewszystko, na temat tych szerszych horyzontów, z powodu ograniczoności naszego umysłu w tworzeniu pojęć zasadniczych, coraz mnie będziemy mieli do powiedzenia. Wielki uczony dzisiejszy poświęca życie całe dla zbadania życia jakichś specjalnych komórek, opisania struktury jednego chemicznego związku, lub właściwości jakiejś jednej funkcji matematycznej. Możemy oczekiwać jeszcze wielkich odkryć w biologji lub fizyce, odkrycia te jednak wskutek samouświadomienia nauki w osobach jej wybitnych przedstawicieli, jako uproszczonego opisu zjawisk, nie będą miały takiego rozstrzygającego wpływu na dalszy bieg naszej myśli, jak to pewni naiwni ludzie sobie wyobrażają. Nawet ostry kryzys jaki przechodzi obecnie fizyka, nie może wcale wpłynąć na pewne ustalone pojęcia w filozofji, nie może ani na krok ruszyć dalszego jej rozwoju, chyba, że używając pewnych pojęć i koncepcji z fizyki lub np. biologji jako obrazków, bawić się będziemy w artystyczne porównania. Takich systemów możemy sobie wyobrazić niezmierną mnogość, ale dla ludzi zdających sobie istotnie sprawę ze sfery, w której postawione są metafizyczne problemy, nie mogą tego rodzaju koncepcje mieć istotnego znaczenia. Jakkolwiek wielkie możemy założyć zmiany w przyszłych teorjach materji „martwej" lub „żywej", nie mogą one być przyczyną poważnych transformacji w naszym światopoglądzie. W kosmogonji, tej najmłodszej z nauk, mamy w tej chwili mnóstwo teorji zupełnie między sobą sprzecznych, ale czy prędzej czy później należy i tam oczekiwać pewnego uspokojenia, może w związku z nowemi teorjami w fizyce, a poza granice Drogi Mlecznej nie wyjdziemy chyba nigdy i w ten sposób wiedza nasza pozostanie ściśle ograniczona.  

Nauka przestała mieć dla nas tą tajemniczą wartość, którą miała dla naszych przodków, a w praktyce nie przejdziemy nigdy pewnych granic. Oprócz postępów nauki, rozwój filozofji dyskursywnej, która mogła powstać jedynie na tle pewnego społecznego zrównoważenia, przyczynił się znacznie do zmniejszenia się stopniowego tajemniczości świata. W miarę tego jak życie i nauki dostarczały nam coraz większej ilości pojęć, któremi mogliśmy opisywać granice otaczającej nas tajemnicy, tajemnica ta, na tle uspakajającego się życia, traciła coraz bardziej na uroku. Wszystkie gatunki naszej filozofji, zawarte są już w filozofji greckiej. Tylko ludzie tamtych czasów, operując stosunkowo małą ilością pojęć, nie mogli się na ten temat dokładnie wypowiedzieć, zostawiając duże pole dla dowolnych, artystyczno-religijnych koncepcji. Jednak w dzisiejszych czasach, coraz mniej mamy możliwości zupełnie nowego ujęcia metafizycznych problemów, ponieważ widzimy kres rozwoju naszych pojęć i o ile nie możemy dokładnie przewidzieć jakie to będą systemy, możemy z dużą dokładnością oznaczyć ich ogólne granice, naturalnie jeśli będziemy rozważać systemy leżące na linji Prawdy Absolutnej tj. uznające dwoistość Istnienia, nie zaś wszelakie „intuicyjne dywagacje".

Dlatego to w naszych czasach pojawił się pewien gatunek filozofów, którzy widząc beznadziejność stworzenia systemu pojęć, któryby bez sprzeczności, mógł zdać sprawę z problemu „Istnienia", postanowili, mając przytem znacznie przytępioną, przez rozwój intelektu zdolność bezpośredniego przeżywania Tajemnicy Istnienia, wyeliminować kompletnie problemy metafizyczne ze sfery myśli. 

Pojęcia, które nazbyt przypominają dawną Tajemnicę, zastępują oni innemi zkądinąd ze sfery życia lub nauki nam znanemi, lub też wmawiają w nas, że wszystko co jest, musi być takiem właśnie, a nie innem, i dla utwierdzenia nas w tem mniemaniu i zabicia chęci szukania rozwiązań dla rzeczy nierozwiązanych, używają koncepcji wziętych z jakichś nauk specjalnych np. z biologji, dodając do nich pewne koncepcje dodatkowe, jak to czyni zarówno Mach jak i Bergson, każdy na inny sposób.

Z pewnego punktu widzenia, każda filozofja, każdy system jest też tylko pewnem uspokojeniem się na temat nierozjaśnialnej Tajemnicy. Chodzi tylko o sposób, o rzecz pozornie dla niektórych małą; jednak w ocenieniu prawdziwości lub błędności danych systemów, ten sposób ominięcia trudności jest istotą rzeczy. Inaczej oceniamy człowieka, który mając zmartwienie np. idzie upić się do szynku, a inaczej tego, który stara się je przezwyciężyć jakąś nową koncepcją życia, stwarzając z niego nową siłę.

Dlaczego my występujemy przeciwko całej współczesnej filozofji, która pomimo wielkich pozornie różnic między jej przedstawicielami, ma zawsze ten sam charakter: przedstawienia problemów nierozwiązalnych jako pozornych (Schein Problemem, Problem es-fantóm es) i sztucznego ich od wartościowania, przy pomocy pojęć, które jednak kryją te problemy pod maską. Oto dlatego, że uznając za jedynie wartościowe te momenty w życiu, w których człowiek zagłębia się myślą w przepaść bezdennej Tajemnicy, uważamy, że jakiekolwiek omamienie się w tym kierunku, co jest na tle dzisiejszego życia tak łatwem, ujmuje nam jeszcze ostatnie piękne chwile, naszego nędznego i pozbawionego sensu istnienia. 

Cel życia jest sam w sobie — jest to prawda odwieczna, prawda bezpośredniego przeżywania. Jednak na tem stanowisku stojąc, trudno jest widzieć ostateczny sens wszystkiego. Każda teorja jest z pewnego punktu widzenia omamianiem się, aby potworności istnienia bezpośrednio nie przeżywać, jednak są pewne różnice wartości różnych sposobów zakrywania przed sobą tej potworności. Jest jeden tylko sposób istotnie konieczny ujmowania metafizycznej tajemnicy, ten, który nazwaliśmy Prawdą Absolutną, w różnych jej objawieniach zewnętrznych. Inne sposoby, wynikają z danej sytuacji, z danych warunków życia osobistych i społecznych, z charakteru epoki w której żyjemy. Te musimy uznać za względnie konieczne, nie posiadające charakteru absolutności. Jednym z takich sposobów ujęcia prawdy jest pragmatyzm. Uświadomienie sobie tego faktu jako takiego, że wartość każdej idei, jej prawdziwość jest wprost proporcjonalna do jej użyteczności, tego faktu, który był od wieków implicite w każdej czynności czy myśleniu zawarty, zrobienie z tego ogólnej teorji, jest zamknięciem sobie zupełnem przyszłego horyzontu. Nasi przodkowie, dążąc do nieosiągalnej absolutnej prawdy, starali się wyjść poza przekleństwo Zasady Tożsamości Faktycznej Poszczególnej, zbudować gmach myśli której czas nie mógłby naruszyć, system pojęć wyjęty z pod przypadkowości danego układu, obowiązujący całe Istnienie. Oni starali się aby myśl ich nie zależna była od ich współistnienia, chcieli stworzyć taką koncepcję Istnienia, która musiałaby być prawdą wszelkich istot myślących, byłych i przyszłych i może niezmiernie od nas pod wieloma względami doskonalszych. My naodwrót: programowo zanurzamy się we względność istnienia, pod tolerancją dla każdej „prawdy" ukrywając to, że żadna prawda nie ma dla nas istotnej wartości, że natomiast wszystko może być tylko użytecznem, lub nie. Oczywiście każdy człowiek, a nawet dany naród inaczej przeżywał siebie wierząc w takie a nie inne prawdy, a z pewnego znowu punktu powstawanie takich, a nie innych prawd w danem społeczeństwie, jest wynikiem całego zawiłego splotu warunków społecznych. Ale filozofja, która jest sformułowaniem tego właśnie jako swojej najistotniejszej prawdy, jest zaprzeczeniem samej siebie. Tylko wiara w objektywną prawdę stworzyła istotnie wartościowe systemy pojęć i ideje, t. j. takie, które pomijając ich względną błędność, tak lekko dającą się dziś wykazać, dały tym, którzy ją tworzyli i tym, którzy je z twórcami ich przeżywali, poczucie Wielkiej Tajemnicy Istnienia i jego jedynej tragicznej piękności. Nie możemy uwierzyć kłamliwym obietnicom Bergsona, że można liczyć jeszcze na jakąś tajemniczą „intuicję", na „uświadomiony instynkt", które to wymysły mają dać nam poznanie, na innej zupełnie drodze niż to było dotąd — t. zn. nie w formie systemów pojęć opartych na prawach logiki. Śmiemy nawet wątpić czy myśliciel ten sam wierzy w swoją własną teorję, odznaczając się szatańską zaiste perspikacją, gdy chodzi o błędy innych. Czyż na to ostrzyliśmy nasz umysł przez tyle wieków, aby oddać wszystko, co już jest, zdobyte, za nędzny majak prawdy, za intuicyjne bredzenie, którego nawet w czystej formie swojej, Bergson przykładu w pismach swoich nie daje. Zaznaczamy tylko ogólnikowo nasz pogląd na twórczość tego autora, odkładając szczegółową analizę dzieł jego na później.

Oto jest sytuacja, do której doprowadziła nas właśnie żądza Absolutnej Prawdy, w osiągnięcie której wierzyli nasi przodkowie. Czyż nie lepiej, zamiast stwarzać teorje niezmiernie sztuczne i zawiłe, mające nas chronić od straty czasu na metafizyczne rozmyślania, czyż nie lepiej wprost powiedzieć: stop that infernal nonsens i dać pokój wszystkiemu. To jest jedynie uczciwe postawienie kwestji u ludzi, którzy są przekonani o bezwartościowości dążeń do rozstrzygnięcia metafizycznych problemów. Czyż nie jest zbytniem poczuciem obowiązku, pisanie olbrzymich tomów, będących karykaturą dyskursywnej filozofji, dla udowodnienia bezsilności takowej. Ale szerokie warstwy jeszcze nie zupełnie uspokojonych na ten temat indywiduów, czekają wyroku powag, czy mamy zajmować się jeszcze całą tą baliwernią czy rzucić ją do djabła. Metafizyka skonała, ale trzeba urządzić oględziny trupa, sporządzić akt zejścia i ogłosić to tłumom według wszelkich ferm i ze wszystkiemi szykanami, aby idealni członkowie społeczeństwa, spełniając automatycznie funkcje, mające uszczęśliwić ludzkość, mogli się powołać na jakiś autorytet, gdy kto im zrobi zarzut, że zamało zagłębiają się w metafizyczną Tajemnicę Istnienia. Straszliwa popularność Bergsona i Pragmatystów, których czytają wszyscy ci, którzy przed przeczytaniem Bergsona filozofją się nie zajmowali, a po przeczytaniu go usną na ten temat tem bardziej jak zanarkotyzowani, Bergsona, którego przedewszystkiem uznają społecznicy wszelkich odcieni, a nadewszystko umiarkowana demokracja, jest też jednym z dowodów istotnej bezwartościowości tych autorów, którą postaramy się na innem miejscu dokładnie z czysto pojęciowego punktu widzenia wykazać, co zresztą nie jest wcale tak trudnem.  Filozofją ta jest jednak w stosunku do przemian społecznych, które przechodzimy, zupełnie na czasie, i mimo wszystko co o niej złego można powiedzieć, powodzenie jej jest zapewnione. Każda bowiem epoka ma taką filozofję, na jaką zasługuje. W obecnej naszej fazie nie zasługujemy na nic innego jak na najpodlejszego gatunku narkotyk w celu uśpienia w nas anty-społecznego, przeszkadzającego w automatyzacji metafizycznego niepokoju. Narkotyku tego mamy pod dostatkiem we wszystkich formach, w całej wszechświatowej filozoficznej literaturze. Nie możemy określić czy zmiany społeczne są przyczyną bezpośrednią powstawania uspokajających świato - poglądów, jednak musimy stwierdzić że między objawami tymi i poglądami w filozofji, jak również ze zjawiskami w sferze sztuki, jest jakiś funkcjonalny związek i wszystko razem jest symptomem zbliżającej się nieuchronnie mechanicznej nudy, która wyziera na nas z szarego mroku przyszłości. Na ogół, walka z tem stanowiskiem myślowem jest zupełnie beznadziejna, właśnie dlatego, że popiera je faktyczna rzeczywistość, w atmosferze której rozwijają się umysły z góry już predystynowane w kierunku anty-metafizycznym. Sądzimy jednak, że na razie nie u wszystkich jeszcze ludzi, między automatyzmem religijnym, a pragmatycznemi, monistycznemi a la Mach, lub wprost błazeńskiemi narkotykami a la Bergson zanikła zdolność prawdziwych metafizycznych przeżyć. Można tę zdolność jeszcze u niektórych wskrzesić i dać im możność nie współczesnego i nie pierwotnego przeżywania siebie. Zwracamy uwagę, że różnica między - naszem stanowiskiem, a stanowiskiem współczesnych psychologistów jest ta tylko, że wierzymy, raczej mamy zupełną pewność, możności pojęciowego sformułowania Prawdy Absolutnej jedynej, nie twierdząc jednak, że możliwe są zupełnie nowe i zasadniczo różniące się od dawnych takie sformułowania. 

Dzisiejsi filozofowie przeciwnie twierdzą, że Prawdy wogóle niema i nigdy nie było i na dowód tej jedynej ich prawdy, piętrzą całe stosy misternie powiązanych ze sobą pojęć w których, uważnie je studjując, znaleźć można wszystkie dawne problemy w nich zamaskowane. Jednak przeżycie metafizycznej tragedji w formie pojęciowej uważamy za jedynie piękną rzecz w naszych czasach (oprócz oczywiście bezpośredniego jej przeżywania w formie naszej współczesnej sztuki, szczególniej jeśli się już jest niestety niewrażliwym z powodu zblazowania, na formy dawne (i oprócz np. poświęcenia życia dla swego narodu, co też niedługo stanie się niemożliwem). Zmierzenie się nędznym aparatem pojęć z Wieczną Tajemnicą na linji, którą we „Wstępie" nazwaliśmy linją Absolutnej Prawdy, tj. z uwzględnieniem zasadniczej dwoistości Istnienia, bez sztucznego wymuszonego monizmu i bez pomocy życiowego zdrowego rozsądku i „uświadomionego instynktu" w formie „intuicji" i „sympatji", nie wyczerpuje tej tajemnicy nigdy i nie zastawia nam jej wygodnym parawanikiem w celu oszczędzenia naszych sił dla innych celów, jak to czyni dzisiejsza filozofja. Starając się myślą oznaczyć granice niezgłębionej tajemnicy Istnienia, widzimy dopiero świat w jego istotnej wewnętrznej piękności. Każda chwila naszego życia w której możemy to pojmować nabiera nieskończonej absolutnej wartości, a śmierć nie jest potworną otchłanią, od której uciekamy pod skrzydła jakiegokolwiek Fetysza obiecującego nam żywot wieczny, tylko koniecznem prawem Istnienia, za cenę potworności życiowej którego byliśmy i mogliśmy choć na chwilę pojmować jedność i piękno wszechrzeczy. Zachwalanie w ten sposób metafizycznych przeżyć jest czysto pragmatyczne. Niestety pragmatystami byliśmy od początku wieków, pragmatystami są małpy i węże i najnędzniejsze wymoczki, ale na szczęście nie mają one swego James ’a, który by im to jako jedyną prawdę uświadomił. Prawda praktycznych wartości była zawsze prawdą bezpośredniego przeżywania, na mocy samego faktu Istnienia Poszczególnego, jego rodzajów , różnych hierarhji i jego zacho ­wania się w trwaniu. Ponad tę prawdę wzniósł się duch ludzki, aby wyjść z błędnego koła prawd względnych i z nadludzkim zaiste wysiłkiem dążył, w straszliwej walce z Tajemnicą, do absolutnych wartości. Ta walka, w której stworzył najwspanialsze swoje dzieła zabiła w nim poczucie wartości celu do którego dążył, zabiła wartość samej Absolutnej Prawdy. Myśl ludzka, zatoczywszy koło nad niezgłębioną przepaścią, wróciła na to miejsce, z którego wyleciała na zdobycie Wiecznej Tajemnicy. W ciągu całej tej walki z Tajemnicą o Prawdę, spadały z Tajemnicy coraz to nowe zasłony i przyszedł czas, że ujrzeliśmy nagie, twarde ciało, z którego nic już się zdjąć nie da, nieprzeniknione i niezwyciężone w swej obojętności martwego posągu. Można ten posąg zdruzgotać jak to czynią dzisiejsi barbarzyńcy filozofowie, z pasją ludzi naprawdę uspołecznionych, nienawistnych wszystkiemu, w czem się kryje tajemnica Jaźni i wszelka wyłączność, która z natury swojej nie może być powszechnością, albo można go uczcić i ukorzyć się przed nim, z przeświadczeniem, że inaczej być nie może nie tylko tu, na ziemi naszej, ale w całem nieskończonem Istnieniu, nawet wśród istot nieskończenie wyżej od nas w hierarchji Istnień stojących. Jednak samotność indywiduum w nieskończoności Istnienia, stała się nieznośną dla człowieka w niezupełnie udoskonalonych jeszcze warunkach społecznego życia i .postarał się on, zamiast Wielkiej Tajemnicy stworzyć innego Fetysza: społeczeństwo, w którem okłamał najistotniejsze prawo Istnienia: ograniczoności i jedyności każdego Istnienia Poszczególnego, aby nie być samotnym wśród groźnych potęg natury. Aby mu myśl o tamtej Tajemnicy nie przekadzała w jego społecznej wygodzie, postarał się tak wyostrzyć w sobie zdolność pojęciowego okłamania się, żeby w walce tej Tajemnica cała wyjść nie mogła. Tak się też stało w naszych czasach, ale jest to możliwem tylko w takim stopniu uspołecznienia, na którym uczucia metafizyczne są dostatecznie osłabione, aby nie dopominać się o swoje prawa. Gdyby nie połączenie się ludzi w gromady, nigdy by nie powstała potrzeba porozumiewania się i nazywania siebie i rzeczy, nigdy abstrakcja faktyczna pierwotna czyli pojawianie się pamięciowych obrazów jakości rzeczywistych czyli jakości byłych i to takich, które nie mają określonego miejsca w byłem trwaniu i byłej rzeczywistej przestrzeni, nie przeszłaby w wytwarzanie następstw takich jakości, odpowiadających następstwom innych jakości, tj. w wytwarzanie pojęć. Ale jakości następowały jedne po drugich nie dowolnie, według Zasady Tożsamości Faktycznej Poszczególnej układały się w prawidłowe tj. powtarzające się pod pewnemi warunkami związki, warunkami, które same również są tylko następstwami jakości. Pojęcia nie tworzyły się dowolnie, z chwilą kiedy raz wogóle powstały, musiały powstać i percepcyjne i empiryczne (czyli czuciowe i doświadczalne) a powstanie pewnych z nich było tak koniecznem, jak samo istnienie: czy to jakości, jako wielości Istnień Poszczególnych dla nich samych; czy też samych Istnień Poszczególnych jako wielości Całego Istnienia i podobnych do nich, jako ograniczoność rozciągłości, przedmiotów „materji martwej", będących tylko związkami jakości w trwaniu tychże Istnień Poszczególnych.

We „Wstępie" gdzie tylko zaznaczyliśmy pewne nasze poglądy, które w formie bardziej rozwiniętej postaramy się przedstawić na innem miejscu, podaliśmy niektóre z pojęć koniecznych, zaczynając od pojęcia najprostszego: Istnienia, dwoistego w swojej istocie, mogącego być symbolem i całości, wszystkich Istnień Poszczególnych i Absolutnej Nicości. Zanim przy ciągiem powstawaniu nowych pojęć życiowych i naukowych, doszliśmy do tego martwego punktu, w którym o ile nam się wydaje obecnie się znajdujemy i nie możemy oczekiwać już zasadniczego wzbogacenia pojęciowego materjalu, ideja Prawdy Absolutnej wyrażanej jako systemat pojąć, przechodziła najróżniejsze tranformacje, a obok tworzyły się systemy błędne, których autorzy obiecując objaśnienie pojęciowe Tajemnicy Istnienia nie mogli spełnić swej obietnicy ponieważ chcieli objaśnić całość Istnienia, przez jedną ze stron jego dwoistości.

Z rozważań tych wyprowadzić można wniosek, że cała wartość systemów filozoficznych, nawet tych, które, według nas, leżą na linji Prawdy Absolutnej, jest względna i że cel osiągnięty nie wart był pokonanych trudności. Dążenie do osiągnięcia jasnego określenia granic naszego poznania miało wartość samo w sobie, a nie cel osiągnięty; osiągnięcie go bowiem w granicy, którą jest ograniczone bogactwo naszych pojęć, doprowadziło nas do odwrócenia się od nierozwiązalnego problemu i do uznania czysto praktycznej filozofji życia, w której, jak to czynią pragmatyści, pozwalamy na każdą wiarę, byleby ona była pożyteczną. A ponieważ, nie może chodzić tu o pożyteczność jedynie osobistą danego systemu pojęć, więc kryterjum dla ocenienia prawdy staje się pożyteczność społeczna, która jest względna zależnie od tego, z punktu widzenia jakiej klasy będziemy ją rozpatrywać. Z drugiej strony poglądy tego rodzaju jak Macha lub Bergsona, przy całej ich pozornej różności, mają na celu udawało. Ideje, o które się starano dawniej, były niezależne od bezpośredniej ich użyteczności i nie przez to były one prawdziwe lub fałszywe, że pomagały lub szkodziły danej grupie społecznej. Może być, że miały one wartość dla tej lub innej klasy, ale wartość ta nie była kryterjum dla ich twórców. Pragmatyzm był zawsze, ale nie był programowym; w programowości pewnych idei zaznacza się charakterystyczna właściwość naszych czasów. W ten sposób jak to pragmatyści sobie uświadomili i uroczyście objawili jak o nową prawdę, byli pragmatystami wszyscy ludzie od początku ich istnienia, a nawet jaszczury z epoki jurajskiej od których ludzie pochodzą i najniższe, najnędzniejsze Istnienia Poszczególne uspokojenie się na temat metafizyki w obrębie samych nauk ścisłych, co jest koniecznem dla ludzi którzy się im oddają, ze względu na wzrastającą specjalizację tych nauk. Wracając do wartości społecznych danej idei, sądzić będziemy, że człowiek, który wierzy w bóstwo, wymagające od niego poświęcenia dlań np. trojga ludzi, jest warjatem i zamkniemy go w celi i prawdę jego własną, która nadaje wartość jego życiu, uznamy za kłamstwo, ale człowiek, któremu bóstwo jego nakazywać będzie poświęcenie systematyczne jego mienia i czasu dla innych, co będzie dla niego również czysto egoistycznem spotęgowaniem jego życia, będzie przez nas czczony, a jego religję będziemy musieli uznać za prawdę. Tolerancja pragmatystów dowodzi, że mówiąc o prawdzie, mówią oni o czemś zupełnie innem, niż nasi przodkowie. Ci zawsze szukali prawdy oderwanej najprzód, a potem dopiero starali się dostosować do niej, często niezależne z jednej strony od tej prawdy, a z drugiej od ich osobistego życia, wymagania etyczne i społeczne, starali się je „uabsolutnić", co nie zawsze im się udawało. Ideje, o które się starano dawniej, były niezależne od bezpośredniej ich użyteczności i nie przez to były one prawdziwe lub fałszywe, że pomagały lub szkodziły danej grupie społecznej. Może być, że miały one wartość dla tej lub innej klasy, ale wartość ta nie była kryterjum dla ich twórców. Pragmatyzm był zawsze, ale nie był programowym; w programowości pewnych idei zaznacza się charakterystyczna właściwość naszych czasów. W ten sposób jak to pragmatyści sobie uświadomili i uroczyście objawili jako nową prawdę, byli pragmatystami wszyscy ludzie od początku ich istnienia, a nawet jaszczury z epoki jurajskiej od których ludzie pochodzą i najniższe, najnędzniejsze Istnienia Poszczególne. 

Tak pojęta prawda jest w zupełnej ciągłości ze wszystkiemi warunkami korzystnemi, koniecznemi, aby dane Istnienie Poszczególne, dany gatunek lub społeczeństwo takich Istnień, istniało i prosperowało materjalnie. Nie można przypuścić, aby w dalszym rozwoju społecznym, obudziła się w uspołecznionych masach potrzeba Prawdy Absolutnej i zbiorowe do niej dążenie na tle ogólnego metafizycznego zaniepokojenia. Warunki dla powstawania tego stanu przeciwne są wygodzie społecznej, jak to staraliśmy się poprzednio wykazać, a bieg myśli współczesnej, aż nadto dowodzi nieodwracalności zjawisk w dziedzinie filozofji. Tak jak nie możemy zatrzymać się w społecznym rozwoju i wrócić do form pierwotnych, tak samo nie możemy, w celu urozmaicenia naszych wewnętrznych przeżyć i nadania życiu naszemu większego uroku, wrócić świadomie i programowo do bardziej pierwotnego ujmowania problemów metafizycznych. Jakkolwiek można obserwować wśród tzw. inteligencji sporadyczne objawy programowego zaciemniania pewnych problemów i niechęci do ich rozświetlania, mimo możności takowego: pewien strach przed utratą złudzeń, jednak są to wypadki nieistotne, potwierdzające raczej powyższą zasadę nieodwracalności. Zresztą można tu mówić jedynie o osobnikach stojących na szczycie intelektualnego rozwoju w danej epoce, o tych, którzy tworzą właśnie to, co później nazywamy filozofją danej epoki. Nie możemy wyobrazić sobie myśliciela, który osiągnąwszy maksymalny punkt jasności myśli, przyciemnił je następnie programowo, jak lampę, ponieważ świat w tem przyciemnieniu wydał mu się ładniejszym. Można to sobie wyobrazić jedynie jako pewien upadek intelektu, wywołany chorobą psychiczną. Innego typu zjawiskiem są np. przedśmiertne nawracania się osobników programowo antymetafizycznych, przeciwników wszelkiej tajemnicy, np. materjalistów. Ci bowiem nie wierząc w żadną, nawet bardzo pojęciowo ścisłą metafizykę, w spokojnem życiu między laboratorjum np. a mieszkaniem, doznają wobec śmierci nagłego strachu przed Tajemnicą, jako poprzednio wyznawcy systemu błędnego, a nie mając już czasu na przemyślenie problemów tych w innej formie, rzucają się na wszelki wypadek w objęcia danej religji. Odnośnie do kryterjum użyteczności o prawdzie w ogóle można mówić zupełnie tak samo, jak się mówi o nawozach sztucznych czy nawet naturalnych. Trudniej jest załatwić się z atrybutem absolutności. Atrybut ten wyraża właśnie to, że pewne ideje, bez względu na to czy są użyteczne czy nie, przyjąć musimy, o ile dokładnie je rozumiemy, podobnie jak musimy przyjąć pewne prawdy matematyczne, lub twierdzenia geometrji przy pewnych założeniach. Ponieważ jednak Prawda Absolutna, tylko w granicy wyobrażalna jest w tak, doskonałem sformułowaniu jak prawdy matematyki, trudniej jest o jej powszechność, konieczność przyjęcia przez wszystkie myślące istoty. Był czas, że dążenie do takiego systemu pojęć, było koniecznością duszy ludzkiej w jej najwyższych objawach. Czas ten przeszedł, ponieważ między innemi przyczynami, na pierwszy plan wysunęła się kwestja samorządzącego się społeczeństwa, w którem wszyscy: silni i słabi, mądrzy i głupi mogliby być szczęśliwi, a dążenie do Prawdy nie mającej żadnego w kierunku uszczęśliwiania znaczenia, stało się społecznie bezwartościowem, a nawet szkodliwem.

Prawdy bowiem metafizyczne są okrutne i nie można w nich dopuszczać kompromisów, nie narażając się na niekonsekwencje. Wobec tak postawionego problemu, można jedynie zakazać ludziom dążenia do poznania prawdy, jako jakiejś bezpłodnej chorobliwej manji, na jaką cierpiała ludzkość przez tyle wieków.

Tej właśnie roli podjęła się współczesna filozofja, która mniej na to miano zasługuje, niż najbardziej prymitywne lub najnowsze systemy religijne. Nawet człowiek ogarnięty chorobliwą religijną manją będzie czemś nieskończenie wyższem od prawdziwego pragmatysty, bergsonisty lub wyznawcy Macha. 

Stoimy wobec faktu zupełnego upadku myśli filozoficznej, z czem wszyscy godzą się nawet z pewną ulgą, ponieważ raz na zawsze uwolnieni będą od tego „przelewania z pustego w próżne”, za co uważali całą filozofję. Niema na to rady, ponieważ filozofja operując ograniczoną ilością pojęć zasadniczych, musiała dojść do punktu martwego dla naszego gatunku Istnień Poszczególnych, po za którym nic istotnego zajść już w tej sferze nie może. Mówimy oczywiście o pojęciach stworzonych w sposób konieczny przez rozwój życia i nauki, a nie o pojęciach mniej więcej dowolnych, a nie implikowanych przez samo pojęcie Istnienia. Takich bowiem systemów, o zupełnie indywidualnych symbolach, możemy pomyśleć tysiące, z całemi masami nowotworów pojęciowych, (po za któremi jednak w razie ich rzeczywistej powagi, można się będzie doszukać źródeł istotnych w postaci pojęć koniecznych). Ale taka twórczość intuicyjna w dziedzinie filozofji nie posunie ani na krok problematu poznania, czyli nie rozszerzy granic zamkniętych Wieczną Tajemnicą. 

W ten sposób, jako zupełnie dowolne „bredzenie o Tajemnicy Istnienia" możemy sobie tylko wyobrazić intuicyjną filozofję, którą obiecuje nam Bergson. Mimo że bredzenie to, któremu ulega chwilami ów autor, może być jeszcze bardzo „inteligientne" w stosunku np. do sformułowań greckich lub religji Papuasów, będzie ono miało tę niższość, że będzie dowolną abdykacją ze ścisłości pojęciowego wyrażania się, podczas gdy wyżej wymienione objawy, były prawdziwą twórczością, wyrąbywaniem pierwszych ścieżek i dróg w dziewiczym lesie bezpośrednich, uczuciowych metafizycznych przeżyć, na tle uświadomiania sobie Tajemnicy osobowości. Znowu dochodzimy do względności wszystkich systemów stworzonych i do bezwzględnej wartości samego procesu ich powstawania. Niestety zasada względności ściga nas, przynajmniej co do formy, nawet w dziedzinie Prawdy Absolutnej; wyraża ona ograniczoność nietylko każdego Istnienia Poszczególnego w trwaniu i rozciągłości, ale i ograniczoność całych gatunków w ich rozwojowych linjach, nawet w stanie uspołecznienia. Jest to ta sama zasada, którą postawiliśmy jako Zasadę Tożsamości Faktycznej Poszczególnej: czemu to jest to, a nie tamto. Ostatecznie zawsze mamy do czynienia z danem indywidjum, z daną grupą społeczną, z daną planetą czy też z danem i wreszcie zupełnie nieznanemi nam warunkami Istnienia, gdzieś na innych gwiazdach, czy też w jakiejś „materji“ n — tego rzędu. Pojmowanie tego, co jest absolutnego we wszystkich systemach Prawdy Absolutnej, zaczynając od brahmańskiej religji a kończąc na Szopenhauerze, straciło dla nas wszelką wartość istotną. Pocieszać się możemy, że gatunek jaszczurek np. nigdy nie posiadał tych wartości, a był czas, kiedy dla nas były one istotnemi; ale właściwie powiększa to jeszcze bardziej tragizm naszego własnego gatunku.

Nasz zblazowany intelekt może jedynie przyjąć do wiadomości pewne rzeczy, możemy się czegoś dowiedzieć, ale powiedzieć na ten temat coś nowego, coś stworzyć, nie jesteśmy już w stanie. Mamy kompletny wybór masek, w które możemy się stroić w godzinę śmiertelnej nudy, ale przeżywać wszystkiego tak, jak przeżywali, przynajmniej niektórzy z naszych przodków, nie potrafimy. Nie można porównywać przeżyć metafizycznych niewykształconych ludzi naszych czasów tzw. „ludzi prostych", z przeżyciami ludzi pierwotnych, którzy tworzyli początki religji. Nasi prości ludzie objęci są też ogólną wygodą życia, mimo różne niedostatki, i również jak tzw. „klasy wyższe", nie są zmuszeni w tym stopniu bezpośredniości stykać się z potęgami natury, jak ludzie dawni. A nadewszystko są oni podlegli ogólnemu przyśpieszeniu i gorączce mechanicznej pracy. Oczywiście wielka jest różnica między rolnikami a robotnikami fabrycznymi, ale i ta dąży w granicy do zera. Pracujące klasy, oprócz pewnych korzyści prawnych i kulturalnych, przyjmują daleko szybciej złe strony wzrastającej kultury niż dobre, a w istocie, przynajmniej na razie, znajdują się w wielkiej, stosunkowo do ich praw teoretycznych, zależności. Ale zniesienie tej zależności nie rozwiąże zupełnie problemu mechanizacji, która postępować będzie dalej, mimo ulepszeń materjalnego położenia. Ci, którzy zachowali pozory religji, wychowani są w pewnych zakrzepniętych i zmartwiałych dogmatach i obrządkach zmechanizowanych, istniejących od dawna i przeżywających okres obumierania istotnego, kościołów; niezdolni są oni, a nadewszystko nie potrzebują dalszego rozwijania i tak już stałych oznak metafizycznego niepokoju i tracą swoją religję z niesłychaną łatwością, przy zetknięciu z pierwszym lepszym materjalistycznym światopoglądem, lub np. wyższą, religją przyszłości, z „mytem generalnego strejku". Niestety, wiara w nieskończone możliwości ludzkiej duszy, na tle dalszego uspołecznienia, wydaje się nam zupełnie błędną. Przekonanie, że całe tłumy geniuszów bez odpowiednich warunków ginących dziś w czarnej pracy po fabrykach, lub pasących spokojnie świnie, rozwiną swoją energją w tych nowych swobodnych stosunkach, opiera się nie tylko na niejasnem zdawaniu sobie sprawy z przyszłego życia ludzkości, (o niem narazie mało można po za pewnemi prawdopodobnemi fantazjami powiedzieć) ale na niedokładnem zrozumieniu stanu obecnego, znaczenia istotnego idei, któremi my dziś żyjemy i sztuki, którą tworzymy. Piekielną tragedję artystycznej twórczości rozumieją może dziś jedynie artyści i to nieliczni. Publiczność, albo ryczy ze śmiechu, albo się oburza, lub rzadziej napawa się perwersją jedynego piękna naszych czasów, nie rozumiejąc dokładnie tego, że jest to koniec wszystkiego, co dotąd odróżniało nas od zwierząt. Zasadniczą bowiem różnicą jest pojęciowe myślenie i to skierowane nie ku celom praktycznym, ale ku zdobyciu oderwanej, ostatecznej wiedzy o Istnieniu i artystyczna twórczość. Okres zaś powstawania tych wartości jest znikomo mały, wobec tych okresów zwierzęcości naszego gatunku, z której wyszliśmy i w porównaniu do tych, które przy dalszej mechanizacji życia nas czekają. Różnić nas będzie zawsze pojęciowe myślenie, ale zużyte już jedynie w celu coraz doskonalszego przetwarzania materji dla udogodnień życiowych. Różniliśmy się bardzo w okresie walki o te wartości, o których była mowa poprzednio, ale wobec tej hierarchji, jaką możemy pomyśleć między nami uspołecznionem, a innemi, niezmiernie od nas wyższemi istotami, różnica ta nie będzie znów tak wielką. Z chwilą kiedy walka ustaje, zarysowują się przed nami granice, których nigdy przekroczyć nie zdołamy, a przy ciągłej nieznacznej zmianie w naszej psychologji zachodzącej pod ciągłem działaniem różnych przyczyn w jednym i tym samym kierunku, różnice między epokami będą przez ogół coraz słabiej odczuwane. A nawet jeśli będzie to ujemnie odczuwane przez niektóre jednostki, to nawet te osobniki właśnie, z pewnością nie oddałyby zdobytej już wygody życia, za cenę powrotu dawnych, pięknych chwil w innych dziedzinach twórczości i pewno nikt nie zgodziłby się żyć w tych czasach, kiedy za małe różnice w dogmatach religijnych ludzie poddawali jedni drugich straszliwym torturom i kiedy atmosfera codziennego życia była pewno stokroć gorszą od momentów, które my jedynie w czasach wojny i rewolucji przeżywamy. Wprawdzie są jeszcze dalekie od cywilizacji kraje, do których można jeździć na poszukiwanie awantur, ale nawet awanturnicy naszych czasów są tylko słabem odbiciem swoich poprzedników.

Uspokajająca filozofja pleni się dziś we wszystkich krajach cywilizowanego świata, które pozornie w swej najgłębszej kulturze nic wspólnego nie mają. Ogólna nagonka na metafizykę ma swoje źródła również w upodobnieniu się do jednego typu społecznego różnych grup narodowych. O ile dawniej w filozofach danego narodu zaznaczały się jego cechy zasadnicze, o tyle obecnie filozofowie, mimo pozornych różnic metody, w istocie są w swych poglądach bardzo podobni. Cel ich, podobnie jak cel klas pracujących na całej ziemi dążących do wspólnego dobrobytu, jest jeden i ten sam: odwartościowanie Tajemnicy Istnienia i przejście do porządku nad tym byłym problemem do spraw daleko większej wagi, spraw życia praktycznego. Praktyka, wytworzyła czystą teorję jako uboczny produkt i teorja przeszła granice przez praktykę zakreślone. Teraz praktyka zużytkowawszy wszystkie wyniki poprzedniego rozwoju teorji, chce ją zmusić na powrót, aby była tylko jej sługą. Stać się tak musi, ponieważ czysta teorja wyczerpała w swym rozwoju źródła swoich problemów, raczej możliwości nowych ich sformułowań, czyli zabiła samą siebie. Religja zaś, schodzi do roli prywatnego zabobonu, staje się symbolem ciemnoty i coraz bardziej przestaje odegrywać rolę twórczą w powstawaniu przyszłej ludzkości. Jednym z symptomów upadku, a nie dowodem odrodzenia religijnego, jak to chcą widzieć niektórzy, jest tworzenie się sekt pół-religijnych, pół-filozoficznych, tego całego świata pół-tajemnicy, który waha się między wirującym stolikiem, a dawną prawdziwą religją, przechodząc przez punkt środkowy, będący jakąś wykoszlawioną dzisiejszą nauką, przez ludzi nie rozumiejących jej istotnego znaczenia t. j. jak to formułują psychologiści i empirjokrytycy: uproszczonego opisu zjawisk. Dowodem tego właśnie, że Wielka Tajemnica przestała dla nas istnieć definitywnie, że straciliśmy możność odczuwania jej w całej pełni, jest to szukanie półtajemnic, chęć nadania jakiegoś nowego uroku życiu, z którego zostało odarte przez samą metafizykę, nauki ścisłe i społeczne zrównoważenie. 

Tworzenie sztucznych, małych tajemnic, jest symptomem zaniku metafizycznego niepokoju. To samo stosuje się do wszystkich tych wiar mistycznych, w które tak obfituje np, dzisiejsza Ameryka, przy całym swoim trzeźwem patrzeniu na życie: są to drobne objawy niepokoju, że ginie coś, co trzeba świadomie odradzać, bo bez tego zbyt jest jeszcze dla niektórych potworna, tłocząca się na nas szarzyzna dnia jutrzejszego. Ale i te nawet drobne objawy wkrótce zaginą i ludzkość spać będzie odtąd szczęśliwym snem bez snów, nie wiedząc w istocie nic o rzeczywistości groźnej i pięknej, którą przeżyła. Sądzimy, że aby to widzieć, oderwać się trzeba od naszej osobistej psychologji, w której tyle jeszcze jest rzeczy szczątkowych, które uważamy niesłusznie za nasiona mogące wydać nową generację jakichś wspaniałych tworów, a więcej patrzeć na ogólną atmosferę przyszłego życia, która teraz właśnie na oczach naszych, ze stanu dysocjacji swoich elementów zaczyna przechodzić w stan bardziej trwały. Trzeba widzieć nie stan nasz-obecny, ale jego konsekwencje dla niedalekiej już może przyszłości.


keyboard_arrow_up